W skrócie:
Od 2026 roku każdy słoik miodu będzie musiał zawierać nowy rodzaj informacji – nie tylko nazwy krajów, z których pochodzi, ale też dokładny procentowy udział każdego z nich. Brzmi przejrzyście? Niekoniecznie.
W praktyce może to oznaczać, że na jednej półce podczas zakupów spożywczych znajdziesz produkty opisane trzema różnymi sposobami – wszystko legalnie. Jeden miód będzie miał ogólną informację „mieszanka miodów z UE i spoza UE”, drugi szczegółową listę krajów, a trzeci – procentowy udział każdego z nich. To efekt przepisów przejściowych oraz faktu, że starsze etykiety mogą być w użyciu aż do 2026 roku.
– Zmiany idą w dobrym kierunku, bo każdy konsument ma prawo wiedzieć, co dokładnie znajduje się w słoiku – mówi Przemysław Rujna, sekretarz generalny Polskiej Izby Miodu. – Niemniej trzeba uczciwie powiedzieć: z perspektywy organizacyjnej i komunikacyjnej to kolejna, może niezbyt udana regulacja unijna, której wdrożenie będzie kosztowne i niekoniecznie przyniesie zamierzony skutek.
Miód z procentami – co to oznacza dla konsumenta?
Nowe przepisy budzą też wątpliwości co do możliwości kontroli. Jak urzędnik miałby sprawdzić, czy w słoiku rzeczywiście znajduje się np. 36% miodu z Węgier i 22% z Polski? Choć dyrektywa dopuszcza rozwój zaawansowanych metod badawczych, takich jak spektroskopia czy analiza izotopowa, wiele z nich pozostaje wciąż niestandardowych. Popularna analiza DNA – mimo że skuteczna w innych przypadkach – w miodzie nie działa.
– DNA może być przydatne w wykrywaniu zafałszowań niektórych produktów żywnościowych, ale na tym etapie na pewno nie w miodzie – wyjaśnia dr hab. inż. Joanna Katarzyna Banach, prof. UWM. – Miód to złożona mieszanina, a metody molekularne są bardzo wrażliwe na obecność pyłku, sposób przetwarzania, wybór techniki ekstrakcji DNA czy jakość baz danych.
Kulinaria

Wdrożenie nowego systemu to także realne koszty – nowe drukarki, linie do konfekcjonowania, zmiany w projektach graficznych i systemach IT. Dla wielu firm to wydatek rzędu dziesiątek, a nawet setek tysięcy złotych. Niestety koszt poniesiemy my, zwykli zjadacze miodu, poprzez wyższe ceny produktu.
– Oczywiście, będziemy się stosować do przepisów – zapewnia Rujna. – Ale oczekujemy, że projekt krajowej ustawy implementującej dyrektywę będzie rozsądny i realistyczny.
Miód na cenzurowanym
Tymczasem legalni producenci mierzą się z presją nie tylko ze strony regulacji, ale też – coraz częściej – nieuczciwej konkurencji. Na targach czy w internecie wciąż można kupić „miód” bez etykiet, daty przydatności czy informacji o pochodzeniu – co zagraża nie tylko uczciwości rynku, ale i zdrowiu konsumentów.
– Podczas gdy legalni producenci działają pod stałą kontrolą i inwestują coraz więcej w zapewnienie zgodności z wymogami prawa, nielegalny handel rozwija się niemal bez nadzoru. To nie tylko przykład nieuczciwej konkurencji, lecz także realne zagrożenie dla bezpieczeństwa konsumentów – podkreśla Rujna.
Źródło:
Miód w gąszczu etykiet – możliwe zawirowania na sklepowych półkach — Polska Izba Miodu